Zdecydowałeś/aś, że płyniecie. Od czego zacząć?
Po raz kolejny już w serii ostatnich artykułów poradnikowych na tym blogu, informuję, że zacząć musisz od wyboru odpowiedniego agenta. Inaczej się nie da. Galapagos to prawdopodobnie ostatni taki na świecie, wielki, ekwadorski park narodowy gdzie formalności wyjazdowych ani dla jachtu, ani dla załogi na własną rękę dokonać się nie da. Autografo, bo tak nazywa się oficjalny dokument pozwalający na wpłynięcie jachtu na wody archipelagu, załatwić może jedynie upoważniony lokalny agent.

Dzięki poleceniu kilku Polaków oraz żeglarzy znalezionych na No Foreign Land (aplikacja cruiserska na smartfony) u nas wybór padł na agencję Y.A.G. i przemiłego Pana Javiera (kontakt z wielką chęcią przekażę), z którym współpraca od samego początku układała się bardzo zadowalająco. Kontakt z nim nawiązałem przez whatsapp na dwa miesiące przed planowanym dotarciem do archipelagu, a sama agencja rekomenduje zgłaszanie się z co najmniej sześciotygodniowym wyprzedzeniem.
Współpracę rozpoczniecie od kilku maili. Na dzień dobry należy dostarczyć podstawowe dane o jachcie (wymiary, GRT, bandera), załodze (liczność, narodowość oraz wiek) oraz planowaną długością postoju, na co odpowiedzią będzie ogólny mail z informacjami, sugestiami oraz cennikiem, a chwilę później estymowany wykaz kosztów, który agent przygotuje już konkretnie pod zadeklarowane przez Ciebie warunki.
Za co przyjdzie Ci zapłacić?
Osobiście opisałbym to tak: za wszystko i za nic. Lista jest długa, a niektóre pozycje wydają się na niej co najmniej niezrozumiałe. Poniżej znajdziesz listę opłat, które stanowią jedynie bazę do estymacji całościowej kwoty.
- Opłata portowa z tytułu wjazdu – 7USD mnożone przez gross tonage,
- Opłata portowa lights and buoys – 3USD mnożone przez gross tonage,
- Lokalne zarpe – 10USD mnożone przez liczbę roboczych dni na miejscu,
- Międzynarodowe zarpe – 15USD mnożone przez liczbę roboczych dni na miejscu,
- Karty migracyjne – 20USD mnożone przez liczbę członków załogi,
- Bilety wstępu do parku narodowego – 200USD mnożone przez liczbę członków załogi (dzieci poniżej 12 roku życia płacą połowę ceny),
- Środowiskowe ryzyko wynikające z goszczenia nas – 50USD mnożone przez liczbę członków załogi,
- Inspekcja biologiczno-sanitarna – 100USD,
- Opłata za procedury: wjazdową i wyjazdową – 30USD
- Pozwolenie wjazdowe dla jachtu żaglowego – 170USD.
- Pensja agenta – 500USD,
- Oplata za kompletację dokumentów – 100USD,
- Opłata reprezentacyjna w portach – 150USD,
- Opłata za transport władz na inspekcję – 100USD,
- Pozwolenie na tankowanie paliwa – 50USD,
- Prowizje bankowe – 25USD.
A to nie koniec! Do tego doliczyć musisz dwie sprawy, które musisz załatwić jeszcze w Panamie przed obraniem kursu na Galapagos. Po pierwsze fumigacja jachtu oraz certyfikat o niej zaświadczający – 160 dolarów, ale spokojnie Panamczycy z chęcią wystawiają sam papier za 60 i piszą o tym w oficjalnym cenniku. Taaak, już tutaj powinna zaświecić Ci się lampka w głowie, że jednak chyba nie o ekologię chodzi, tylko raczej banknociki… Po drugie nurek, który oskrobie Ci dno i rzecz jasna wystawi odpowiedni certyfikat – 350 dolarów, ale tu też można kombinować. My dno czyściliśmy samodzielnie na San Blas, porobiliśmy zdjęcia i film, który dzięki pomocy agenta w Panamie wystarczył panu nurkowi, by ten wystawił świstek wymagany przez ekwadorskie władze za jedyne, okazyjne 170 zielonych. Dziwne, nieprawdaż?
A! Byłbym zapomniał. To tylko opłaty wjazdowe, wszystkie atrakcje płatne dodatkowo. Poruszając się między wyspami dolicz jeszcze piętnastaka za wewnętrzne mini-odprawy.
Wszystko ustalone, cyrograf spisany. Przejdźmy do papierologii.
Skoro Ty i Twoja załoga jesteście już szczęśliwi, że decyzja zapadła, zaakceptowaliście opłaty i ustaliliście wszystkie terminy, pora wysłać agentowi dokumenty. Przy rezerwacji są to: dowód rejestracyjny jachtu, pozwolenie radiowe, ubezpieczenie, paszporty załogi. Na koniec wpłacacie połowę kwoty i na tym robota na razie się kończy. Kolejne kroki podejmiecie dopiero przed samym wyjściem z Panamy, kiedy to należy wysłać jeszcze: certyfikat fumigacyjny, certyfikat od nurka, ostateczną listę załogi, listę ostatnich dziesięciu portów, dokument zarpe potwierdzający odprawę wyjściową w Panamie oraz dokument (list, oświadczenie, fakturę) potwierdzający, że masz na jachcie położony antyfuling. Brzmi śmiesznie? Ja taką fakturę samodzielnie zrobiłem sobie w canvie. Taki to właśnie obraz tych całych niepotrzebnych absolutnie nikomu pseudo-procedur.

Wyruszacie z Panamy - co dalej?
Przede wszystkim przemyślcie zakupy. Najpewniej Waszym kolejnym przystankiem będą polinezyjskie Markizy, na które z Galapagos jest 3000 mil. Zapasy warto więc zrobić jeszcze w Panamie. Na Galapagos nie można wwozić świeżych mięs, jajek, orzechów, wielu rodzajów owoców, świeżych serów i nie należy posiadać zbyt dużo jogurtów. Weźcie to pod uwagę, by te niedozwolone produkty zjeść po drodze. Jeśli macie taką możliwość zatankujcie się pod korek ile tylko wlezie. Trasa z Wysp Perłowych do Puerto Ayora będącego aktualnie jedynym portem wejścia i całego check-in’u, o którym dalej, liczy 880 mil w linii prostej i wiedzie przez doldrumy (międzyzwrotnikową strefę konwergencji tropikalnej), w których wiatr jest słaby i zmienny (żeby nie powiedzieć wkur**ający), więc prawdodpobnie będziesz wspomagać się silnikiem. Tankowanie na Galapagos jest możliwe, ale paliwo dla jachtów jest droższe, trzeba zamawiać, no i oczywiście potrzeba pomoc agenta.
Na 72 godziny przed planowanym dotarciem należy wysłać mail do agenta, który zacznie wówczas koordynować inspekcję i check-in. To ważne, byś miał/a na pokładzie starlink lub inne urządzenie zapewniające łączność satelitarną.
Dotarliście. Brawo! Pora powitać świtę oficjeli.
Dosłownie. Inspekcja check-in’owa jachtu na Galapagos to jakiś kosmos (czasami). Po rzuceniu kotwicy na pokładzie pojawia się zwykle 11 osób. Przygotuj dużo chłodnej wody, wymuszony, najlepiej nieschodzący z twarzy uśmiech i pokłady cierpliwości. Jeśli masz, naszykuj pieczątkę jachtową, ona czyni cuda!
W Puerto Ayora zakotwiczyliśmy o 1630 czasu lokalnego 22 kwietnia, więc z powodu pracy służb do godziny 1700, odprawa czekała nas następnego dnia rano. Szczęśliwie jednak, Javier wynegocjował nam możliwość legalnego zejścia na ląd celem zjedzenia kolacji i szybkiego spacerku.

Chwilę po 0900 w środę do rufy podjeżdża taxi boat z jedynie siedmioma urzędnikami oraz agentem. Witamy się i okazuje się, że chyba pójdzie z górki. Dzięki temu, że Lilly jest małą łódką, a ja wszystkie szczegóły do bólu dokładnie i na bieżąco wysyłałem agentowi, nasi goście nawet nie weszli pod pokład. Każdy zasiadł nad swoją stertą papierów i zaczął przez agenta zadawać pytania.
Oficer marynarki wojennej kontroluje tratwę, kamizelki i środki ratunkowe. Lekarz pyta o apteczkę i lekarstwa. Strażnicy z parku narodowego przejrzeli jedzenie oraz sprawdzili czystość dna, ale! Jedynie kamerką, nurka u nas nie było! Do tego pani z urzędu migracyjnego stempluje paszporty, pada trochę pytań o silnik, zbiorniki paliwa i wody szarej (którego, na marginesie, nie mamy, ale sprawdzany jest tylko zawór burtowy), o odwiedzone porty, długość pobytu oraz następny kierunek w rejsie. No ku mojemu największemu zdziwieniu oraz uspokojeniu, nie trwało to dłużej niż 20 minut. Powtarzam, pieczątka działa na nich bardzo kojąco!

Subiektywnie.
Kurde, no osobiście mam z tym wszystkim pewien problem. Jasnym jest dla mnie, że podróżując po takich zakątkach świata niektórych opłat nie unikniemy. Nie wiem, może to dzisiejszy zakłamany i zmaterializowany świat mnie tak nastawił, ale nie daję do końca wiary, że te wszystkie cyrki, papiery, inspekcje i pozwolenia okraszone stertą dolarów mają służyć ekologii i dbaniu o to jakże cudowne miejsce.
Super, jeśli istnieje ryzyko zagrożenia tym niespotykanym nigdzie indziej zwierzakom (w których naprawdę można się zakochać), to nie wwoźmy tam jedzenia, w którym mogą wystąpić zagrażające im mikroorganizmy. Czyste dno też extra, wiadomo, glony wszędzie mogą być różne. Tylko skoro mam czyste dno i musi je sprawdzić nurek od razu po przypłynięciu i nadal może mnie nie wpuścić, to na cholerę jasną 350 dolców dla nurka w Panamie i sztuczny certyfikat wysłany tydzień wcześniej? Komu lub czemu służy ta świta urzędników na pokładzie? Przecież tą samą listę czynności mógłby wykonać jeden gościu z kapitanatu i to bez pomocy agenta, który robi w zasadzie wyłącznie za tłumacza.
Te sprawy możesz przemyśleć sobie według własnego sumienia. Moim zdaniem coś tu trochę śmierdzi fikcją, a zostawiając taką kwotę za sam przyjazd liczyłbym raczej na drinka z palemką podwożonego na kotwicowisko, a nie dwugodzinną inspekcję. Mimo wszystko, chcę, żeby to jednogłośnie wybrzmiało. To miejsce jest warte każdego dolara i każdego dokumentu, który dostarczasz. O tym jednak więcej w kolejnym tekście, gdzie pogadamy więcej o samych wyspach, zwiedzaniu i atrakcjach.

Podziękowania.
Z tego miejsca dziękuję bardzo kpt. Tomkowi Marcolowi oraz kpt. Jurkowi Stępniewskiemu (po raz kolejny), bo wiele szczegółów dotyczących planowania postoju na Galapagos dowiedziałem się właśnie od nich.