Słowem wstępu
Ciekawie się w historii świata podziało, że płynąc jachtem dookoła globu co i rusz trafiamy na ziemie francuskie. Podobnie ma się sprawa na Polinezji – kolejnym na naszej trasie terytorium zamorskim Francji, które jednak nie jest jednym z jej departamentów. O europejskim roamingu zapomnij! W teorii oznacza to, że Francja sprawuje nad nią kontrolę w kluczowych obszarach, takich jak obronność, sprawy zagraniczne i polityka pieniężna, więc mimo że Polinezja Francuska posiada swój rząd i zgromadzenie, które decydują o sprawach lokalnych, to nie uzyskała nigdy pełnej suwerenności.

Czym objawia się to dla odwiedzających ten pacyficzny raj? Z dobrych aspektów przede wszystkim cieplutkimi croissantami oraz bagietkami, które dzięki francuskim subsydiom po trzy-czterotygodniowym przejściu Pacyfiku czekają na Was w stałej, niskiej cenie w praktycznie każdej piekarni i sklepie spożywczym. To było doprawdy cudowne uczucie po 26 dniach jedzenia panamsko-galapagoskich tostów! Z rzeczy mniej przyjemnych, odstraszają wysokie ceny. Jako że podatki i opłaty trafiają w znacznej części do francuskiego portfela, wszystko kosztuje słono i narzekają na to nie tylko turyści, ale i lokalni mieszkańcy. Do tego język francuski oraz niewielka chęć do używania angielskiego i czasami można się nawkurzać.
Bez obaw. Nie przyszedłem tu dzisiaj powiedzieć Wam, że było nam tam źle. Polinezja to raj, o odwiedzeniu którego marzy wielu. Bezkres oceanu i pięć archipelagów, każdy zupełnie inny i wyjątkowy. Podczas naszej pacyficznej przygody nam udało się dotrzeć do dwóch z nich i już wiem, że kiedyś wyprawę będzie trzeba powtórzyć, bo niezobaczenia Tuamotu, Gambierów i Australsów nigdy sobie nie wybaczę.
Formalności dla jachtów
Rozpisywać się tu zbytnio nie będę, bo procedura jest banalna. Tak. Wiem, że ostatnie teksty koncentrowały się raczej nad przerąbaną biurokracją, tym razem będzie inaczej. Dopływając do celu wypełnić należy internetowy formularz o jachcie i załodze, a po zejściu na ląd czeka spacerek na posterunek żandarmerii, gdzie z numerkiem formularza i paszportami spędzimy nie dłużej niż 15 minut. Stempel, kilka kliknięć w komputerze i z paszportem UE możemy bez żadnych opłat spędzić tam 90 dni. Tyle! Dodatkowym benefitem jest fakt, że posterunki żandarmerii są na dosłownie prawie każdej wyspie, więc lądujcie, gdzie chcecie. My odprawialiśmy się na Ua Pou na Markizach, gdzie wraz z naszą amerykańską znajomą Katriną stranowiliśmy dwa pierwsze jachty w historii wyspy, więc śmiechu i nieogarnięcia żandarmów nie było końca.
Markizy
Płynąc z Panamy na zachód prawie na pewno w pierwszej kolejności traficie właśnie do tego najbardziej zielonego archipelagu Polinezji. To dzikie, przepiękne, wysokie wyspy porośnięte niezwykle bujną roślinnością, gdzie bez końca podziwiać można wyjątkowe skalne formacje, które często kryją się w chmurach. W odróżnieniu od innych archipelagów, nie spotkacie tu koralowych raf czy długich, białych plaż. Spacery po wysepkach mogą trwać w nieskończoność. Wioski wydają się tak przyjemnie spowolnione, mieszkańcy cieszą się życiem i są niezwykle gościnni i otwarci. Atmosfera ta sprawia, że bardzo łatwo się wyłączyć i odpocząć po długim oceanicznym przelocie.

W sklepach szału nie ma, ale bez problemu znajdziemy większość potrzebnego zaopatrzenia. Z goła inaczej ma się sprawa zaplecza technicznego. Na Hiva Oa jest stocznia, gdzie można specjalnym wózkiem wyjąć jacht z wody, a na Nuku Hiva człowiek o imieniu kevin prowadzi podobno bardzo sensowną firmę, gdzie pomagają rozwiązywać większość problemów technicznych. Kłopotliwe jest oczywiście sprowadzanie części, bo przesyłki przez Tahiti idą długo, customsi często zatrzymują paczki i narzucają cła na większość nowych elementów, więc weź to pod uwagę opuszczając kontynent, gdzie możesz (i proszę, zrób to!) wyposażyć się w zestawy części zapasowych. Na Tahiti, gdzie zaplecze jest porządne czeka Cię jeszcze 5-7 dni żeglugi, a łódka płynąc przez ocean trochę w tyłek dostaje.
Wyspy Towarzystwa
Najbardziej turystyczny i skomercjalizowany archipelag, gdzie znajduje się również Tahiti będąca największą wyspą Polinezji ze stolicą w Papeete, która z kilku powodów jest bardzo ważnym przystankiem na żeglarskiej trasie przez Pacyfik. Po pierwsze, europejskie sklepy typu carrefour czy auchan umożliwiają uzupełnienie zapasów o niemalże wszystkie produkty, jakich potrzebujesz na kolejne miesiące żeglowania po rajskich wyspach. Po drugie, nigdzie indziej nie uświadczysz takiej dostępności do fachowców oraz części zamiennych, więc wszelkie naprawy czy usprawnienia systemów wykonasz właśnie tu. Jak już wspominałem, będzie drożej niż w Europie, ale to chyba nikogo nie dziwi.

Turyści z pewnością narzekać nie będą. Górskie szlaki hike’owe, rafy i atole koralowe, liczne wodospady i piękne zielone krajobrazy ucieszą nawet tych najbardziej wymagających. Każdy prawdopodobnie znajdzie coś dla siebie. Fani natury pokochają dziką Mooreę, pasjonaci nocnych imprez i miejskiego życia z chęcią zabawią w Papeete, a Bora Bora od tej mniej resortowej strony po prostu zaskakuje. Odwiedziliśmy też Raiateę, ale wydała się nieco opuszczona, choć wokół łódki rekiny resztki kolacji niemalże zjadały nam z ręki. Inne wyspy pozostają na podróżniczej bucket liście na kolejne wyprawy, przyrzekam, że kiedyś tam wrócę.

Subiektywnie
Mnie Polinezja absolutnie nie zawiodła. Zakochałem się w wielu jej obliczach, choć z lekki niedosyt z pewnością pozostał. Przykro patrzy się na mocno dokręcającą śrubę Francję, która chce dla siebie jak najwięcej, cierpi na tym lokalna społeczność i jasno to komunikuje. Z pewnością odbiera to sporo jej naturalnej dzikości i tajemniczości, ale dla mnie – zwykłego polskiego żeglarza, widoki, przyroda i atmosfera Polinezji są czymś niepowtarzalnym.
Czy dalsze przystanki w drodze na zachód będą jeszcze cudowniejsze? Nie wiem, choć mam takie nadzieje, a i opinie znajomych mówią, że magia tych jakże niedostępnych zakątków będzie jedynie wykładniczo rosła.

Pora zatem na komendę: „żagle staw!” Czas ruszać dalej. Na zachód! Kolejny przystanek: Rarotonga!