menu

Z Porto na Maderę!

Mikołaj Nowak

16 stycznia, 2025

4 min

O przelocie do Porto zanudzał nie będę. 30 godzin na silniku wzdłuż brzegu na wyróżnienie specjalnie nie zasługuje, przynajmniej w mojej opinii. Jedyną atrakcją było towarzyszące nam przez około 40 minut, stado delfinów skaczących obok naszego dziobu.

26 listopada,

po tygodniowym postoju w Porto wymuszonym szalejącym na Atlantyku sztormem, przez który niemal całe Wybrzeże Portugalii zostało zamknięte dla żeglugi, wreszcie wyruszamy dalej na południe. Planujemy wizytę w Lizbonie, prognoza zakłada halsówkę, ale według routingu powinno nam udać się przejechać na dwa, może trzy zwroty w ciągu jakichś dwóch dób. Cóż, routing jedno, rzeczywistość drugie. Zamiast zakładanych i prognozowanych porywów wiatru do 24-25 węzłów, po pierwszej dobie płynięcia uderza w nas sowite 40 kilka centralnie w twarz. Cóż począć, refujemy się znacznie wcześniej i przez cały dzień walczymy, stabilizując się silnikiem, bo fala przez dość płytkie głębokości, jest mocno nieregularna i spiętrzona.

Finalnie, decydujemy o zawinięciu do Cascais. To port położony w tej samej zatoce co Lizbona, ale na samym jej początku, więc możemy tam dojechać znacznie szybciej, by odpocząć i stamtąd później startować na Maderę. Cumujemy około 1700 UTC po niecałych dwóch dobach w morzu.

W Cascais spędzamy 2 dni,

spacerujemy po miasteczku, które tętni już świątecznym klimatem, uszczelniamy oraz poprawiamy mocowania naszych handrelingów na pokładzie, sprawdzamy czy żagle po silniejszym wietrze nie mają żadnych naddarć lub problemów na szwach i 30 listopada po zakupach i tankowaniu wychodzimy na Atlantyk. Następny port to Madera, 520 mil w linii prostej, sensowny baksztag w prognozie, lecimy!

Pierwsza doba żeglugi to gonienie wiatru, stary i dobry motoring. 3 kolejne z kolei, stanowią ulubione zajęcie żeglarzy pełnomorskich. Wiatr od ciszy do szkwałów ponad 30 węzłów w rufę sprawia, że nudy na pokładzie nie ma, gramy całą masę kombinacji żaglowych: sam fol, motyl, genaker i diesel grot. Wniosek jest jeden, potrzebujemy spinakerbomu!

W trakcie przelotu sporo gotujemy, i czytamy. Udało nam się również przerobić lekko dziobowy prysznic, a odsalarka jest już zwarta i gotowa do pracy, więc nadarza się okazja do kąpieli, a później nawet do wizyty Daniela w salonie fryzjerskim Mikołaj i wspólnicy. Efekty do oceny zostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy.

4 grudnia o 1000 UTC po wschodzie słońca i śniadaniu,

wychodzę na zewnątrz i widzę ląd. Przed naszym dziobem maluje się obrys Porto Santo, czyli wyspy będącej sąsiadką Madery na mapie. Ostatnie godzinki żeglugi są super, rozwiewa się bardzo efektywny pełny baksztag, który w połączeniu z oceanicznym prądem, pozwala nam wykręcać prędkości ponad 8 węzłów na samej gieni. Dzień kończy przecudowna, pełna tęcza i lekka mżawka. O godzinie 2030 wołam władze mariny w Funchal, mają dla nas zarezerwowane uprzednio miejsce przy burcie przemiłego Nicolasa z Francji i o 2100 bezpiecznie stoimy już zacumowani na tej Rajskiej, zielonej wyspie.

O jej zwiedzaniu, hike’ach,  urokach i tym, jak bardzo zakochałem się w Maderze, przeczytacie kiedy indziej, w serii wpisów o lokalizacjach. Obiecuję, że w końcu zacznę go publikować!

Poczytaj też

Tym razem wracamy myślami do dwóch męczących, wybujanych dni, w trakcie których wykonaliśmy skok przez sławne Biskaje!
Pomimo psychicznie męczących warunków, sporego ruchu statków oraz chłodnych temperatur, udało nam się bez szwanku pokonać kolejny etap rejsu!
Wyruszyliśmy! Zapraszamy do prześledzenia pierwszego fragmentu naszej wyprawy! Za nami już całkiem niezły kawał drogi, ale płyniemy dalej!
pl_PLPolish