menu

Przygotowania do rejsu: naprawa osmozy.

Mikołaj Nowak

17 lipca, 2024

3 min

Zacznijmy od tego, czym w zasadzie jest zjawisko osmozy.

Osmoza to złożony proces chemiczno-fizyczny, który na jachcie początkowo jest praktycznie niewidoczny. Każdy laminat, nawet ten najwyższej jakości, nie jest całkowicie jednolitą strukturą. W jego wnętrzu mogą pojawiać się mikropęcherze powietrza oraz mikropęknięcia, zarówno w samej żywicy, jak i na styku żywicy i włókna szklanego. Tu właśnie zaczyna się problem, w tych wolnych przestrzeniach gromadzi się woda, która w wyniku hydrolizy przekształca się w kwas octowy, kwas solny oraz glikol. Glikol, będący silnie higroskopijną substancją, powoduje zwiększenie ilości wody wchłanianej przez kadłub, co przyspiesza proces degradacji i osłabienia kadłuba.

Co zastaliśmy na dnie Water Lily?

Szok, zaskoczenie, złość i bezradność – tak początkowo można byłoby opisać emocje, które towarzyszyły nam podczas rozkminiania co robić. Osmozy, pęcherzyków i niedoskonałości było sporo, ale ewidentnie nie takiej świeżej, podejrzewamy, że wiele lat temu ktoś próbował to już naprawić, tylko niestety nieudolnie i metodą „byle szybko, byle tanio”. 

No nic, nie mogliśmy zbyt długo siedzieć z założonymi rękami, decyzja musiała być przemyślana i jednocześnie możliwie szybko podjęta, opóźnień i tak nam nie brakowało. Opcji było kilka,  można było to olać i liczyć, że kadłub wytrzyma – oczywiście głupota, szybko odrzuciliśmy tę opcję. Chcieliśmy cały kadłub wyszlifować ręcznie, ale jak się później okazało, chwała światu, że się tego nie podjęliśmy, laminat okazał się dobrym przeciwnikiem dla naszych niezbyt górnolotnych szlifierek. Została nam jedna, najdroższa, ale najskuteczniejsza możliwość…

 

Pęcherzyki osmozowe na dnie WL

No nic, trzeba piaskować.

Taką opcję doradziło nam najwięcej osób ze środowiska szkutniczo-żeglarskiego. Piaskowanie, czyli zdarcie wszystkich warstw począwszy od antyfulingu, aż do żelkotu za pomocą drobinek piasku pod ciśnieniem było najlepszą metodą, by odkryć wszystkie niedoskonałości i problemy wymagające naprawy. Przede wszystkim, to tylko jeden dzień roboty, roboty fachowca, a nie naszej, co potęguje szanse na sukces, ale… kosztuje, w naszym przypadku 5 tysięcy złotych – dużo, ale było warto.

Dno jachtu po piaskowaniu i wstępnym szlifowaniu.

Dzień po akcji piaskowego deszczu ruszamy do sklepu budowlanego po niebotyczne ilości papieru ściernego, tarcze korundowe do szlifowania laminatu, maski, rękawice, hektolitry acetonu i izopropanolu i… zaczynamy zabawę w młodych szlifierkowych. W międzyczasie od razu zamówiliśmy też szpachlówki, ale o tym zaraz.

Calutki kadłub trzeba było teraz jak najlepiej zagładzić, usunąć nierówności, odsłonić największe ubytki. Brzmi w sumie nienajgorzej – nieprawdaż? W życiu się tak nie narobiłem! Z zegarkiem i kalendarzem w ręku, walczyliśmy z tym tydzień, robiąc dzień w dzień od 9 do 21, ale co bardzo nas cieszyło, wyszło nam naprawdę nieźle równo.

Kolejna faza to dokładne odpylenie i odtłuszczenie powierzni przed jakąkolwiek jej obróbką, więc w dłonie poszły szmaty i bańki z acetonem, tutaj nie było wiele zachodu, szybko mogliśmy przystąpić do laminowania największych ubytków używając tkaniny szklanej oraz żywicy z utwardzaczem. Mniejsze niedoskonałości wypełniliśmy szpachlówką epoksydową z włóknem szklanym od sealine. 

Okej, naprawa idzie nieźle, zostało już tylko zabezpieczyć owoc naszej pracy przed ponownymi przygodami, w ruch znowu idą szlifierki, tym razem równamy i matujemy miejsca, w których wypełnialiśmy braki. Potem znowu zmiotka, odpylanie, odtłuszczanie – no teraz to już pestka – myślimy. 

Kolejny bardzo pracochłonny proces to położenie na całym kadłubie lekkiej szpachlówki, również epoksydowej, która stanowić ma warstwę ochronną, nazwijmy to trochę jako zastępstwo dla żelkotu. Tu znowu plecy mówiły „dość!” już po 2 dniach pracy, ale finalnie udało się, można malować!

Zabezpieczenie dna na lata i ostatnie poprawki przed wodowaniem.

Zgodnie z zaleceniami szkutników z naszego portu oraz innych znajomych, zdecydowaliśmy się na położenie 5 warstw podkładu antyosmozowego, bardzo fajny patent podał nam jeden ze znajomych, by farby kłaść naprzemiennie w dwóch kolorach, to bardzo ułatwiło ogarnianie, gdzie już malowaliśmy, a gdzie nie. Następnie idzie antyfuling, nienajpiękniejszy, bo czerwony, ale cóż, dostaliśmy go, więc nie narzekamy, 2 dni i położone 2 warstwy. Koniec kwestii z dnem! Sukces!

Jutro wodowanie, zostały 2 sprawy: przejścia burtowe (do poboru wody słonej do odsalarki oraz zmywania) oraz anody, aż 3! Jedna na wale i 2 na śrubie.

Nowe przejścia i anody.

Zdążyliśmy! Wodujemy! Miesiąc prac nauczył nas niezmiernie dużo technicznych rzeczy z zakresu prac szkutniczych oraz dbania o laminat i jego konserwacji. Dziękujemy Szymonowi – bratu mojej kumpeli, który dzielnie pomagał w malowaniu oraz każdemu za miłe słowa, porady, opier**le 🙂

Water Lily tuż przed wrzuceniem do wody!

Poczytaj też

Po wielu godzinach ciągnięcia kabli, spinania złączek, bezpieczników, liczenia obciążeń i balansowania baterii, w końcu mamy prąd!
Podobno zwykle najlepsze decyzje podejmuje się przez przypadek. Tak było również tym razem, poznajcie historię wypadu na Północny Atlantyk!
Sprawdźcie, jakie szkolenia odbywamy w ramach merytorycznych przygotowań do naszego wokółziemskiego rejsu.
pl_PLPolish